przyszła do mnie ze łzami w oczach
i nie to, że "jak zwykle". ani tym bardziej, że "jak zwykle nie w porę".
bo przecież zawsze jest zła pora; zwłaszcza gdy informuję, że muszę posiedzieć przed komputerem i skupić się na literkach, żeby wyszła z tego jakaś sensowna całość. nie o to, wcale nie o to chodzi.
dała mi galerię zdjęć do przeklikania, że od samego początku do samego końca. nie, nie wytrzymałem, bo wiedziałem jaki będzie jej koniec. takie historie nigdy nie kończą się dobrze.
zdjęcia prawdziwie reporterskie. zastanawiam się jak fotograf wszedł w rodzinę, że udało mu się to wszystko uchwycić (nie, nie szukałem w Sieci studium przypadku, nie robiłem dziennikarskiego śledztwa, które zwykłem zawsze robić). zastanawiam się również jaki to ma sens? co autor chciał przekazać? zapis wydarzeń od-do? bezsens. jeśli nie był nawet dalszym członkiem rodziny to kompletnie tego wszystkiego nie rozumiem.
pamiętam Kozyrę, Katarzynę (ur. 1963) oraz instalację "Olimpia", która była zapisem zmagań autorki z chemioterapią. kto by pomyślał, że po kilku latach też zachoruję na ziarnicę? choć szokował mnie WTEDY jej ekshibicjonizm to po latach nadal nie mam zrozumienia dla takiej "sztuki"..
i nie wiem po co to wszystko..
choć oczywiście życzę autorom jak najlepiej.
pozwalam przeczytać również to:- lcd dualview – cacko do auta
- samotny koder vs. mąż programista
- testuję smartfona
- gdybym..
- plus i minus to jedyne, co widzę
February 15th, 2010 - 01:36
Mogę Baldieczko parę słów o Olimpii?
Bo wg mnie to zdecydowanie coś innego.
Trzeba umiejscowić sobie to dzieło czasoprzestrzennie, pomijając najpierw fakt, jak bardzo osobista jest to praca. Początek lat 90. to boom polskiej sztuki krytycznej, która wykrzykiwała najmocniej jak potrafiła, wszystkie tematy tabu panujące w dobie panoszącej się kultury konsumpcyjnej. Były to między innymi choroba, zniszczone ciało, chęć obnażenia prawdy o sobie do końca. W wywiadzie w Arturem Żmijewskim, publikowanym w książce „Drżące ciała”, Kozyra mówi: dla mnie najciekawszą rzeczą jest ujawnianie różnic między rzeczywistością kreowaną a prawdą o niej. To jest idea przewodnia całej twórczości Kozyry (począwszy od głośnej „Piramidy Zwierząt”), którą bardzo dobitnie realizuje także „Olimpia”. Kultura lansująca urodę i zdrowie, nie mówi o słabości fizycznej, chorobie, brzydocie i o tym, że nad naszym ciałem nie mamy ŻADNEJ władzy.
To, co napisałam powyżej to taki typowy klucz do oceny tej pracy jaka panuje wśród historyków sztuki. Kozyrze nie udało się ukryć faktu o chorobie, został wywleczony na łamy gazet bez jej zgody. Dla mnie było to nie tyle upomnieniem się o prawo do widzialności chorych ciał, co wewnętrzna, zupełnie indywidualna chęć artystki do obnażenia się do końca.
Mam wrażenie, że, podobnie ja w działaniach body-artu, ciało jest w tej pracy czymś ściśle zjednoczonym z duszą. Nie jest narzędziem, wobec którego artysta potrafi zachować dystans. Nie jest zwykłym medium, poprzez które dokonuje się ekspresja psychiki. Nie widzę tu chęci zobaczenia się jako przedmiotu percepcji innych ludzi czy chęci badania odporności psychicznej odbiorców. Celem jest raczej dostarczenie sobie samej najbardziej osobistych, indywidualnych doświadczeń. Kozyra oswaja swój ból. Ciało i jego doświadczenie pełni zasadniczą funkcję w rozwoju jej własnej tożsamości osobowej. Działanie na jej „mięsność” niesie skutki równorzędna dla samopoznania jak działanie na psychiczność. „Olimpia” jest więc także rozważaniem na temat jedności, integralności ludzkiego „ego”. Warto w tym miejscu poczytać Freuda, widzę wiele analogii.
Kozyra poprzez fotografię patrzy na swoje chore nagie ciało, które poprzez destrukcję przeradza się kreację, dąży do czegoś pozytywnego. Sytuacja ekstremalna, jaką jest jej choroba, ujawnia drzemiące w niej siły. Wystawienie pracy na widok publiczny potęguje tylko doświadczenie samej artystki.
I samo nawiązanie do manetowskiej Olimpii też nie jest przypadkowe. Należy podkreślić, że praca Kozyry ma dokładnie te same wymiary, co dzieło protoimpresjonisty. I to można trochę semiotycznie czy semiologicznie przebadać. Bo choć są formalnie niemal identyczne, choć na współczesną im publikę działały zupełnie podobnie, to znaczą zupełnie coś innego. Olimpia Maneta to kobieta piękna, która w swojej próżności, braku wartości, niestałości i wyuzdaniu jest na wskroś brzydka. Zaś Kozyra na tym zdjęciu do kobieta odważna, walcząca o swoje życie, doświadczona i do głębi piękna, choć nie wskazuje na to wcale jej chore ciało. Znak, jakim jest ciało niesie diametralnie różny przekaz w każdym w tych dzieł.
Zanim zachorowałam Olimpia była dla mnie manifestem odwagi, walką o uwagę dla chorego ciała. Dziś jest dla mnie ikoną zwycięstwa, pokonaniem bólu, próbą znalezienia zgody między ciałem a duszą. W dużej mierze dzięki tej pracy zdecydowałam, co chcę w życiu robić. Więc chyba musi mieć jakiś sens.
Pozdrawiam.
February 15th, 2010 - 10:39
na cale szczescie z odbiorem sztuki jest jak z dupą. każdy robi to na swoj sposob.
mnie w Olimpii przerazala i nadal przeraza nagosc. ta “prawdziwa”, niefotoszopowa (choc w tamtych czasach to chyba malo kto myslal o photoshopie). pewnie taka sztuka ma sens, do mnie jednak nie dociera, bo jej nie rozumiem (tak samo jak inne instalacje Kozyry, np. filmy z łaźni). pomyslalem jednak, ze wspomne o niej, bo warto zostawiac slad o artystach takich jak Kozyra.
February 23rd, 2010 - 11:33
Straszne to. Straszne cierpienie i tragedia.
Za słaba jestem na takie rzeczy:( Ale chyba nikt nie jetst mocny…