refundacja leków
się konowałom nie chce dopasować do nowych przepisów i nie mają zamiaru zajrzeć w kajet, by sprawdzić refundację leku dla pacjenta.
nic nie rozumiem.
aktualny (patrz data wpisu) Minister Zdrowia, pan Arłukowicz, u Lisa w reżimowej Dwójce powiedział mniej więcej coś takiego:
1. będą chcieli mieć leki do refundacji alfabetycznie? dostaną taki wykaz.
2. będą chcieli mieć alfabetyczny wykaz chorób, dla których należą się refundacje? dostaną.
kurwa.
nic nie rozumiem.
a może tak puścić białe fartuchy w kamasze?
weszło nowe prawo, to się macie dostosować. a.. jeśli minęliście się z powołaniem.. to proszę wypierdalać.
- dzień z życia pielęgniarki
- wedla popierdoliło..
- sygnały ostrzegawcze. deja vu.
- finansowe doradztwo global finance
- ile za ciemnożółte?
lobotomia
przedwczoraj (patrz data wpisu) obejrzałem zajebisty dokument dotyczący lobotomii. o tym jak za WIELKĄ wodą przecięcie nerwów łączących płaty mózgowe miało być remedium na depresję i inne choroby psychiczne. od roku 1936 Walter Freeman wykonywał najpierw 4, a przy końcu swojej kariery w latach 60-tych aż 25 zabiegów dziennie (!!!). mając zajebiste "doświadczenie" w tego typu operacjach stwierdził, że otwarcie czaszki trwa za długo, więc doszedł do wprawy przy użyciu narzędzia przypominającego szpikulec do lodu. przez gałkę oczną przebijał czaszkę, robił ostrzem kilka obrotów po czym wyciągał je i wołał następnego pacjenta. statystyki "wyleczeń" były iście imponujące - 30% pacjentów było, zdaniem Freemana, wyleczonych, 30% czuła się po zabiegu tak samo, reszta czuła się znacząco gorzej lub umierała.
co w tym wszystkim "najśmieszniejsze", współczesna nauka już wie, że nerwy łączące czołowe płaty mózgowe odpowiadają za procesy poznawcze, przecięcie ich powoduje, że paranoik ma jeszcze większe paranoje, depresja się pogłębia, więc przecinanie ich kompletnie nie miało sensu.
na całe szczęście w wielu krajach (m.in. w Polsce) odeszło się od stosowania lobotomii.
- imagine
- dzień kobiet
- chów wsobny – suplement
- bóg tak chciał
- życie i śmierć socjopaty
dzień z życia pielęgniarki
znalezione w Sieci.
Przyglądam się moim koleżankom... nie każda odczuwa spełnienie... są i te rozgoryczone...
Możliwe, że wyobrażenie o pielęgniarce w białym mundurku... z uśmiechem na twarzy... z kartami zleceń w ręce... ma swoje odbicie w dużych oddziałach specjalistycznych czy klinikach... Nie wiem... ja nie znam takich miejsc...
Mój podopieczny to chory przygwożdżony do łóżka... zazwyczaj nie potrafiący zaspokoić swoich najprostszych potrzeb... nie potrafiący przełykać... poruszać rękoma... nogami... nie podrapie się samodzielnie po nosie... najczęściej milczy a jego spojrzenie jest nieobecne...
Mój podopieczny w stu procentach zależny ode mnie... od mojego poczucie odpowiedzialności... i obowiązkowości...
Moim obowiązkiem jest zrobić wszystko by niechciany przez bliskich... zniedołężniały, stary człowiek nie był sam w chwili śmierci...
Wieczorem podpisuję raport... zdejmuję przepocony fartuch z którego wyczytać nierzadko można całodzienne menu moich pacjentów...
jest też coś o ryzyku zawodowym:
Kiedy zdarzyło się, że zupełnie logiczny, agresywny pacjent użył wobec mnie wulgaryzmów i zamachnął ręką usłyszałam, że to moja praca i ryzyko zapisane w wykonywany zawód...
Niegrzeczne zachowanie i roszczeniowość rodzin chorych stało się niemal codzienną normą... brak ich kultury i wykrzykiwanie nad moją głową też mam traktować jako ryzyko zapisane w mój zawód...
[...] humory zarozumiałych lekarzy to nierzadkie towarzystwo w trudzie codziennego dnia pielęgniarki... ryzyko wpisane w zawód ??
taaaa.. znam to skądś..
pozwalam przeczytać również to:- bóg tak chciał
- nie będziemy donosić
- górnik bez pracy
- jak usunąć konto w banku [walka z betonem]
- przyjacielu ustąp miejsca